Caphironeionicus
Niereformowalny Sowizdrzał
Dołączył: 13 Gru 2007
Posty: 373
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Blingdenstone
|
Wysłany: Pią 1:55, 31 Paź 2008 Temat postu: Krótka historia Drow Bandu |
|
|
Część I
Poznańska Niezależna Grupa Larpowa powstała de facto 13 października 2007 roku o godz. 15.00, kiedy to na szczycie pagórka wieńczącego polanę w północno-wschodniej części Lasku Marcelińskiego odbył się pierwszy trening z prawdziwego zdarzenia. Frekwencja przeszła nasze najśmielsze oczekiwania – pojawiło się ponad dwadzieścia osób. Bliżsi i dalsi znajomi, gimnazjaliści, licealiści i studenci, chłopaki i dziewczyny pojawili się tego dnia na umówionym miejscu wiedzeni ciekawością czy też pod wpływem intensywnej namowy któregoś z organizatorów. Zaczęliśmy ćwiczyć walkę (indywidualną i w szyku) przy pomocy różnego rodzaju broni pod okiem tych z nas, którzy mieli już coś wspólnego z LARPami (a było tych osób zaledwie kilka). Mimo tak dużej ilości osób i stosunkowo niewielkiej liczbie ludzi koordynującej działania udało nam się uniknąć organizacyjnego chaosu. Pierwszy trening sprawił ludziom tyle frajdy, że wszyscy chętnie pojawiali się na kolejnych, nierzadko ignorując nieprzyjazną, jesienną aurę. Pojawiło się nawet wiele nowych twarzy.
Mimo nabytej odporności na warunki pogodowe, to, czego nie zdołała dokonać jesienna słota, udało się zimowym mrozom. Świadomi tego, że dłonie powoli przymarzają nam do rękojeści mieczy, a zapał ludzi słabnie wprost proporcjonalnie do spadku temperatury, musieliśmy rozejrzeć się za nową miejscówką. Wybawieniem okazała się sala gimnastyczna w XI LO przy ulicy Ściegiennego. Treningi zyskały zupełnie nową jakość – uniezależniliśmy się od pogody, dostaliśmy do dyspozycji szatnię z prawdziwego zdarzenia, a huk piłek tenisowych odbijających się od ścian i tupot naszych butów rozlegający się echem w całej sali dostarczał niezapomnianych wrażeń akustycznych.
Salę gimnastyczną opuściliśmy wraz z pierwszymi podmuchami wiosny. Niestety poprawiająca się pogoda nieuchronnie zapowiadała kłopoty – zbliżał się okres wytężonej walki o życie i to bynajmniej nie w wykonaniu LARPowym. Naszą grupę tworzyli ludzie w wieku 15-25 lat, dlatego kiedy ci młodsi trzęśli porami przed egzaminem gimnazjalnym starsi zakuwali do matury a najstarsi walili w gacie ze strachu przed zbliżającą się sesją. Wszystkie te nieszczęścia bardzo niekorzystnie odbiły się na frekwencji i kilka osób z początkowego składu wykruszyło się.
Ale więzi które zdążyły się między nami wytworzyć okazały się trwalsze niż te chwilowe zawirowania i treningi odbywały się nadal. Frekwencja rzędu 8-10 osób przestała kogokolwiek niepokoić i z wolna stawała się standardem. Mimo to nie można mówić o jakiejkolwiek stagnacji. W tym okresie pełną parą działało już nasze pierwsze oficjalne forum internetowe, dzięki któremu każdy członek ekipy mógł podtrzymywać kontakt z resztą i dowiadywać się na bieżąco o terminach następnych treningów i planowanych inicjatywach.
A tych ostatnich nie brakowało. Chociaż nasze zainteresowania koncentrowały się głównie wokół LARPów, członkowie Drow Bandu zorganizowali wiele pokazów rycerskich w szkołach i na festynach. Angażowaliśmy się również w uczestnictwo w terenowych sesjach RPG w których największy nacisk kładliśmy na odgrywanie postaci i popuszczanie wodzy wyobraźni.
Mimo że podczas pierwszych miesięcy istnienia Drow Bandu (i wcześniej) niektórzy z jego członków pojawiali się okazyjnie na LARPach, pierwsza impreza na której pojawiliśmy się pod naszym własnym szyldem odbyła się w kwietniu. Mimo wielu miesięcy przygotowań weszliśmy tam na sztywnych nogach…i zostaliśmy wyniesieni nogami do przodu. Trudno to było nazwać wejściem smoka, ale po powrocie zrobiliśmy szczegółowy rachunek sumienia, wypunktowaliśmy wszystkie nasze potknięcia i solennie obiecaliśmy, że na następnym LARPie damy ostrego czadu.
Mniej więcej wtedy naszą wyobraźnią zawładnął król niemieckich LARPów – Drachenfest. Kiedy pojawiła się opcja rozwiązania problemu zaporowej ceny (rzędu 80€) w postaci kilku darmowych wejściówek cały Drow Band wziął się ostro do roboty. Orgowie zaoferowali nam je w zamian za nakręcenie trailera reklamującego naszą grupę oraz przygotowanie strony internetowej dokumentującej nasze dotychczasowe osiągnięcia. Spełniliśmy ich wymagania w stopniu zadowalającym ale najwyraźniej nie trafiliśmy w ich germańskie gusta, ponieważ biletów (tajemniczym zrządzeniem losu) nie otrzymaliśmy do dnia dzisiejszego.
Tymczasem matury się skończyły, a wraz z nimi pustki na treningach. Idylla trwała aż do końca czerwca, kiedy to ludzie z Drow Bandu poczuli zew natury i ruszyli w plener zażywać wakacji, a ci co zostali musieli się zmagać ze skwierczącym upałem i wszędobylskimi meszkami wampirami. Mimo to treningi nigdy nie zostały oficjalnie przerwane a na horyzoncie pojawił się kolejny, tym razem polski LARP, który ostatecznie odbył się w sierpniu.
Wrażenia z niego przywiezione były dalekie od zachwytu ale na pewno pozytywne. Krótko mówiąc było o czym opowiadać a wspólne doświadczenia scementowały grupę.
Wraz z nastaniem września dla młodszych Drow Bandierów skończyły się wakacje. Leniwi studenci też nie mieli zbyt wiele czasu dla siebie, gdyż przyszło im się zajmować przygotowaniami do następnego LARPa, który został zaplanowany na połowę października i miał się okazać przełomowym momentem w historii grupy i zapoczątkować Nową Erę w dziejach Drow Bandu…
Część II
Na październikowego LARPa pojechało tylko sześciu Drow Bandierów, ale nasze zdecydowane działania i kilka szczęśliwych zbiegów okoliczności pozwoliły nam znacząco wpłynąć na ostateczny kształt imprezy. Na początku gry niejednokrotnie spotkaliśmy się z mniej lub bardziej skrywaną niechęcią ze strony innych graczy, co trochę nas zaskoczyło i obniżyło nieco morale drużyny. Obalenie Imperium i przekształcenie go w Wolną Republikę nie było zadaniem łatwym, ale powiodło się niemal całkowicie i spowodowało, że już następnego dnia "Drow Band" był na ustach wszystkich, a nasza dzielna szóstka nabrała wiatru w żagle.
Przymierające od pewnego czasu Forum naszej grupy zyskało nowe życie i zaroiło się od pomysłów. Nasz entuzjazm udzielił się członkom "Drow Bandu" pozostającym w stanie spoczynku i w efekcie na pierwszy poLARPowy trening przyszło prawie dwadzieścia osób. Tak wysoka frekwencja nie była zjawiskiem jednorazowym i utrzymywała się niemal niezmiennie przez miesiące jesienne i zimowe, mimo deszczowej aury i trzaskających mrozów.
Pozbyliśmy się kompleksów. Udowodniliśmy sobie, że przy odpowiednio dużym nakładzie pracy jesteśmy w stanie zmienić oblicze poznańskich LARPów. Nasza internetowa społeczność skupiona wokół Forum Drow Bandu stała się sprawnym, nienagannie funkcjonującym community które nie ustawało w wysiłkach, żeby na najbliższym LARPie nasza ekipa zaprezentowała się z jak najlepszej strony. Kwitła wymiana informacji, pomysłów i materiałów.
Długie tygodnie przygotowań przyniosły oczekiwany efekt i na grudniowym LARPie pojawiliśmy się tak tłumnie, że liczebność naszej grupy przeszła najśmielsze oczekiwania nawet najbardziej optymistycznych członków "Drow Bandu". Z 23 zadeklarowanych osób na LARPie stawiło się 21(!).
Niestety, nasz osobisty sukces organizacyjny nie wpłynął pozytywnie na przebieg LARPa. Impreza była krótka i nie wolna od pomyłek. Wśród soczystych komentarzy na forum gry nie zabrakło takich, które były wymierzone bezpośrednio w Drow Band. Niektórzy uczestnicy zarzucali nam, że z premedytacją usiłowaliśmy rozwalić LARPa, że było nas za dużo, że nasze tarcze były zbyt duże, że nasze umiejętności były przegięte a nasze podejście niewłaściwe. Poleciało kilka krzywdzących epitetów.
W celu wyjaśnienia sobie sytuacji i ustalenia planów na przyszłość pod koniec miesiąca miało miejsce zebranie wszystkich członków Drow Bandu, gdzie zapadło wiele kluczowych decyzji dotyczących dalszego funkcjonowania grupy.
Część III
Pierwszy kwartał nowego, 2009 roku upłynął w DB pod znakiem wielu istotnych zmian. Zwoływane kilkakrotnie zebrania organizacyjne przyniosły bardzo konkretne rezultaty i nie tylko skutecznie uporządkowały sytuację w ekipie (jeśli chodzi o jej charakter i zakres obowiązków poszczególnych czlonków), ale również wyznaczyły zadania i cele do zrealizowania zarówno w bliższej, jak i dalszej przyszłości.
Najważniejsze okazało się zatwierdzenie statusu członkowstwa, który zmotywował co niektórych do aktywniejszego działania na rzecz DB. Niestety, na skutek braku wolnego czasu oraz innych przyczyn osobistych liczebność grupy zmniejszyła się nieznacznie, wciąż jednak utrzymując się na przyzwoitym poziomie i gwarantując DB zasłużony tytuł największej tego typu grupy w Poznaniu.
Termin następnego LARPa został wyznaczony na drugą połowę kwietnia. Długi okres oczekiwania miał swoje dobre strony - cztery miesiące przerwy to mnóstwo czasu na wykonanie odpowiedniego stroju i uzupełnienie braków w ekwipunku. Niestety duża część Drowbandierów przyjęła za swoją mantrę stwierdzenie "to jeszcze mnóstwo czasu" co standardowo sprowadziło się do rozpaczliwych przygotowań rozpoczętych trzy dni przed LARPem a zakończonych w przeddzień o północy.
Motywacja jednak okazała się wystarczająca i na imprezę przyjechaliśmy trochę niedospani, ale za to w doborowym, szesnastoosobowym składzie i pełnym rynsztunku bojowym.
Fabuła LARPa i złe przyjęcie naszej ekipy na grudniowej imprezie skłoniły nas do podziału drużyny na dwie grupy o odmiennych celach. Część członków DB wcieliła się w rolę obrońców oblężonego miasta, podczas gdy reszta z determinacją szturmowała bramy i, dzięki szpiegom szkolonym do misji niemożliwych, cichaczem zdejmowała powiewające w mieście sztandary.
Taki podział okazał się strzałem w dziesiatkę. Uniknęliśmy sytuacji włóczenia sie po mieście zbrojną kupą i nie przytłaczaliśmy pozostałych drużyn i indywidualnych graczy na LARPie swoją przewagą liczebną. Nie sprawdziły się również nasze obawy dotyczące negatywnych skutków takiej rywalizacji w obrębie grupy - nocne zasadzki, wywrzaskiwane przez pole bitwy obelgi dotyczące ojców, matek i babć, "odrobinę" za mocne pchnięcia mieczem i wjazdy z rozpędu tarczą na mordę to na szczeście za mało, żeby osłabić naszą przyjaźń i skłócić tak zahartowanych w bojach kompanów.
Część IV
Na wakacje 2009 mieliśmy, jako grupa, bardzo szeroko zakrojone plany, które obejmowały udział w trzech różnych LARPach, w tym największej tego typu imprezie w naszym kraju. Niestety, ambitne założenia napotkały w ciemnym zaułku brutalną rzeczywistość i nie wyszły z tego starcia bez szwanku. Ostatecznie, po wzięciu poprawki na chroniczny brak czasu i nieustanne wyjazdy Drow Bandierów postanowiliśmy z miejsca odrzucić pierwszą z imprez, z bólem serca porzucić marzenie grupowego lansu na drugiej z nich i skupić całą uwagę na trzeciej, sierpniowej. LARP ów, na którego zostaliśmy zaproszeni, rozgrywał się na terenie monumentalnej Twierdzy Boyen i musieliśmy się na niego wbić do dalekiego Giżycka.
Ponieważ termin LARPa (17 – 22.08 ) był nam znany od baaardzo długiego czasu, spodziewaliśmy się rekordowej frekwencji w obrębie grupy. Wiadrem zimnej wody oberwaliśmy na początku sierpnia, kiedy coraz to nowe osoby zaczęły epicko usprawiedliwiać swoją niemożność wzięcia udziału w misji. Wymówek było mnóstwo, wszystkie jak najbardziej prawdziwe i zasługujące na szczere współczucie, niemniej jednak na LARPa zamiast mistycznej dwudziestki pojechała dzielna jedenastka.
Szybko zorientowaliśmy się, że wyjazd na sześciodniowego LARPa oddalonego o prawie pół tysiąca kilometrów od domu to nie przelewki, a poważne przedsięwzięcie logistyczne. Niecały tuzin zabijaków taszczy wszak ze sobą nie tylko swoją broń, tarczę i zbroję, ale także klimatyczny strój, bieliznę na zmianę, śpiwór, karimatę, namiot, ręcznik i iście metroseksualną ilość artykułów kosmetycznych. Jeżeli dodamy do tego całą masę rękawic, noży, pasków, sakiewek, tubusów na zwoje, ksiąg czarów, lasek maga, klepsydr, fiolek ze smoczą krwią i innych absolutnie niezbędnych gadżetów otrzymujemy nieziemski burdel i ponad pół tony bagażu. Nie zapominajmy przy tym o pięćdziesięciu litrach butelkowanej wody i żarciu kupowanym w hurtowych ilościach na litry i kilogramy.
Jeżeli dotychczasowa wyliczanka nie zdołała Cię jeszcze, drogi czytelniku, zniechęcić do dalszej lektury, wyobraź sobie jeszcze konieczność przetransportowania na Mazury dwóch katapult o łącznej wadze kilkuset kilogramów. Tak! Ten epicki sprzęt oczekiwał na nas w warsztacie na terenie Czerwonaka i został nam udostępniony dzięki uprzejmości jednego z naszych członków – w takiej sytuacji pozostawienie go w mieście byłoby niewybaczalnym marnotrawstwem.
Fakt, że udało nam się dotrzeć na miejsce przed czasem, jest niepodważalnym dowodem na to, że Lolth nad nami czuwa i nie porzuca swoich dzieci w potrzebie.
Na miejscu przywitano nas bardzo elegancko, udostępniono kwaterę i powiedziano co, jak i dlaczego. Po pierwszych dwóch dniach intensywnych prac budowlanych nadszedł czas na pierwszą akcję w klimacie –naszym zadaniem było nawiedzenie obozu Unitarian pod osłoną nocy. Kiedy jednak w charakterze zjaw przedostaliśmy się przez palisadę, czekała nas dosyć przykra niespodzianka. Otóż zaskoczeni LARPowcy, zamiast mdleć z nieopisanej grozy, jak to było przewidziane w scenariuszu, zaczęli okazywać swój strach w sposób radykalnie odmienny – wymachiwali pochodniami i prali nas po mordach. Fakt, że byliśmy praktycznie nieuzbrojeni, bez pancerzy i nastawieni na absolutnie teatralną akcję, skłonił nas do podjęcia decyzji o odwrocie, dlatego klnąc na czym świat stoi i słuchając szumu fal w obitych głowach wróciliśmy do obozowiska.
Sadystyczne skłonności Unitarian powtórnie dały o sobie znać następnego dnia, kiedy w środku dnia pochwycili dwóch naszych kompanów pod postacią demonów. Okazało się, że zbicie do nieprzytomności i skrępowanie łańcuchem to w tych stronach standardowy sposób traktowania jeńców. W obliczu tak jawnego pogwałcenia zasad nie pozostało nam nic innego jak odłożenie na bok dobrych manier i wyekwipowania się na najprawdziwszą ustawkę, która przejdzie do historii jako Bitwa pod Bramą Prochową.
Nasza odpowiednio zmotywowana ekipa, przy wsparciu trzech miejscowych weteranów, nie miała innego wyjścia jak odnieść druzgocące zwycięstwo nad hordą przeciwników, która przekraczała nas liczebnością dokładnie trzykrotnie.
Od tamtej pory „zwycięstw nasz szlak się serią znaczył” i spaczeni wyznawcy Hurima już wkrótce zmietli Unitarian (tych żywych i tych nieumarłych) z powierzchni ziemi. Takie akcje jak (okupione ofiarami) nocne pacyfikowanie obozu, odpieranie ataków ghuli w wąskich gardzielach dwóch kolejnych linii obrony czy wysadzenie bramy w powietrze przy użyciu najprawdziwszej kuli ognia godne są długich i mrożących krew w żyłach opowieści, do których opowiadania konieczne jest ognisko, piwo i noc czarna jak atrament.
Aby zrównoważyć przytłaczającą ilość czysto bitewnych elementów zabawy, po zakończeniu głównego wątku zorganizowaliśmy wspólnie z Giżyczanami dwie epickie dramy, które – co należy nieskromnie zaznaczyć – wypadły wyśmienicie (mimo naszego niewielkiego doświadczenia w tym temacie).
W ogólnym rozliczeniu ten LARP jawi się w naszych oczach jako impreza o ogromnym potencjale. Chociaż niektóre elementy organizacyjne kulały, to mazurscy gracze okazali się przesympatycznymi ludźmi, a my przeszliśmy chrzest bojowy wytrzymywania sami ze sobą przez całą dobę, dzień po dniu, przez okrągły tydzień. Tak daleko od domu byliśmy zdani wyłącznie na chłopaków z drużyny i musieliśmy nauczyć się na sobie polegać. I to była najcenniejsza lekcja, jaką wynieśliśmy z naszego pierwszego „zagranicznego” LARPa.
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Caphironeionicus dnia Śro 12:31, 26 Sie 2009, w całości zmieniany 7 razy
|
|